Piątek:
Wróciłam ze szkoły. Przebrałam się, zjadłam obiad, usiadłam na godzinę i zaczęłam sprzątać. Zeszło mi się do 23. Musiałam wymyć calutki dom. Później robiłam paznokcie, gdyż na drugi dzień nie mogłam mieć ich byle jakich. Jednak zdążyłam tylko przykleić tipy, umyłam się i ok. 1 poszłam spać.
Sobota:
Tego dnia był dopiero maraton. Dzień wcześniej poprosiłam tatę, aby obudził mnie ok. 7, ponieważ musiałam umyć podłogę. Jednak tego nie zrobił i obudziłam się o 8:40, gdzie to była pora, żeby jechać do kościoła. Mój miał pierwszą spowiedź i musiałam być przy tym obecna. Myślałam, praktycznie byłam pewna, że zejdzie się ok 30 do 40 minut jednak zeszło się do 10:20. Kiedy wróciłam do domu, w ekspresowym tempie umyłam podłogę, umyłam się i pomalowałam paznokcie. To wszystko zajęło mi 30 minut. Musiałam na godzinę 12 być gotowa, ponieważ kolega po mnie miał przyjechać. Tego dnia byłam na weselu jako osoba towarzysząca. Kiedy już przyjechał, zgarnął mnie, mogłam odetchnąć z ulgą i przestać się denerwować. Ogólnie całe wesele wspominam bardzo dobrze, dużo jedzenia, super balet, nogi spuchnięte i obdarte, czyli było tak jak być powinno. W domu byłam na 4 rano.
Niedziela:
Wstałam o 7:20. 3 godziny snu - nie brzmi dobrze. Zaczęłam szykować się na komunię brata. Rurkiewicz taka mądra na spuchnięte nogi założyła szpilki, które obtarły mnie dzień wcześniej. W kościele okazało się, że muszę stać przez 2h. W połowie mszy nogi tak zaczęły mnie boleć, że zaczęłam płakać z bólu. Jednak ogarnęłam się, zacisnęłam zęby i wytrzymałam. Komunia jak to komunia nie muszę wiele opowiadać. W połowie musiałam pójść do domu i przespać się godzinę, taka padnięta byłam.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz